- Cześć babciu – powiedziałam schodząc na śniadanie
- cześć, jak się spało.
- Dawno tak się nie wyspałam – odparłam - pomóc ci?
- Nie, mam już wszystko przygotowane.
- A gdzie dziadek?
- Niedługo wróci. - uśmiechnęła się – smacznego
- dziękuje – uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy skończyłam, wróciłam do pokoju by się przebrać i zadzwonił mój telefon
- Dolores? Cześć.
- Cześć Lulu, słyszałam że jesteś w Lizbonie.
- Jestem, to prawda, a ty nie miałaś być w Brazylii?
- Wczoraj wróciłam. Dziś jestem w Lizbonie, ale jutro wylatuję na Maderę. Masz dziś trochę czasu?
- Pewnie – odparłam – coś się stało?
- To nie jest rozmowa na telefon. Wiesz gdzie jest kawiarnia Luciano?
- Tak.
- To 16 ci pasuje?
- Jak najbardziej, do zobaczenia – rozłączyłam się. Równo o 16 weszłam do kawiarni. Siedząca Dolores pomachała w moją stronę, gdy do niej podeszłam, wstała i serdecznie uściskała – mów, bo już nie mogę się doczekać.
- Byłam u Pedro w Brazylii – powiedziała
- to wiem, ale mówiłaś, że nie jest to rozmowa na telefon.
- Mogłaby być, ale wolałam ci to osobiście powiedzieć. Obiecaj, że nie powiesz Cristiano.
- No dobrze, ale sama mu to powiesz. - odpowiedziałam
- oczywiście, wcześniej czy później się dowie. Powiem, mu jak będę w Madrycie.
- O właśnie, robimy imprezę Halloween. Więc szykuj przebranie. - powiedziałam
- Cristiano się zgodził?
- Oczywiście – uśmiechnęłam się
- no dobrze, muszę ci powiedzieć, bo już nie wytrzymam...i jak? - wyciągnęła rękę
- zrobiłaś paz... - spojrzałam wyżej – żartujesz? - szepnęłam
- nie, to nie są żarty. Mamuśka Doly zaręczyła się.
- To świetnie, gratuluję – uśmiechnęłam się – wiesz, że musisz powiedzieć Cristiano, inaczej będzie zły, delikatnie mówiąc. Bo nie mówiłaś, że spotykasz się z kimś, prawda?
- Nie wspominałam. - szepnęła – jestem ciekawa jego reakcji.
- Szczególnie gdy się dowie, że to tata Marcelo.
- No cóż, będzie miał braciszka – zachichotała – nie przejmuj się, będzie dobrze – wymieniłyśmy uśmiechy, dokończyłyśmy wcześniej zamówioną kawę i poszłyśmy w stronę sklepu, który miała odwiedzić
- salon sukni ślubnych – przeczytałam – poważnie?
- Pewnie, nie pójdę do ślubu w worku.
- A kiedy ślub, gdzie?
- W grudniu, pobierzemy się przed Bożym Narodzeniem, żeby święta spędzić będąc rodziną... wchodzimy do środka?
- Pewnie – szepnęłam
- wiesz, kiedyś myślałam, że to ja będę siedzieć na twoim miejscu, a ty będziesz stać tu w białej sukni. - odparła stojąc na podeście – jak ta?
- Średnia – mruknęłam – nie lepiej coś bardziej skromnego? Bez zbędnych pierdół?
- Masz racje – przytaknęła – przymierzę drugą.Z perspektywy Cristiano
- co jest? – spytałem podchodząc do drzwi – Ramos?
- Musisz mi pomóc.
- O co chodzi?
- O zaręczyny, a o co może chodzić? - przewrócił oczami
- zadzwoniłem po chłopaków niedługo powinni tu być.
- A kto konkretnie?
- Iker, Pepe, Karim i Marcelo...bo tylko on zgodził się grać dziewczynę.
- Co? - spytałem zdziwiony – jaką dziewczynę
- normalną.- usłyszałem za plecami, stał tam Marcelo z resztą
- Taką z cyckami i tyłkiem – dodał Francuz
- dobrze wiedzieć. - weszli do salonu niosąc torby z piwem i innymi rzeczami – może ktoś mi powiedzieć o co chodzi?
- Będziemy robić próbne zaręczyny – wyjaśnił Sergio – na różne sposoby.
- A dlaczego u mnie? - spytałem
- bo u mnie jest Sophie – wyjaśnił Sergio – to chyba logiczne, że ma być to dla niej niespodzianka i nie może o tym wiedzieć.
- Pepe?
- To samo. - odparł
- przecież u ciebie nie ma Sophie.
- Ale jest kobieta w ciąży – wyjaśnił
- Iker? A co z tobą?
- Za blisko. Mieszkam od nich dwa domy dalej. - powiedział
- Karim?
- Nie, no co ty. Moja by nas wyśmiała i spytała czy też na kimś trenowałem.
- W sumie to się jej nie dziwię.
- Czemu – zapytał
- próby oświadczyn. Na jej miejscu, też bym was wyśmiał
- Dzięki, poczekamy na ciebie – mruknął Ramos
- Marcelo?
- On ma syf na chacie – zarechotał Francuz
- wcale nie mam. Po prostu, u ciebie jest klimat – wyjaśnił Brazylijczyk.
- Marcelo, musisz grać...z wyczuciem, wiesz, tak prawdziwie.
- Daj mi chwilę – odparł i z plecakiem poszedł do łazienki. W tym czasie poszedłem do kuchni po wodę
- mam jeszcze do ciebie prośbę – zaczął poważnie Sergio, który do mnie dołączył
- mów – odparłem
- muszę gdzieś schować pierścionek.
- W skarpetkach? - zaproponowałem
- Nie, nie. Sophie po...odwyku co tydzień składa mi skarpetki...resztę rzeczy też, ale może dlatego, że ja nigdy nie mam tam porządku. I jakbym zaczął go mieć, byłoby to podejrzane.
- Daj pierścionek, schowam go u siebie.
- Schowasz?
- W szafce, Lulu nie ma. Poleciała do Lizbony, więc się nie martw, nie znajdzie i nie wypapla.
- O nią się nie martwię. Bardziej, że Sophie...
- Mam poukładane skarpetki, nie przyjdzie ich składać.
- Bardzo śmieszne. - mruknął. Wróciliśmy do salonu, gdzie Pepe, Karim i Iker o czymś dyskutowali
- Marcelo! - krzyknął Francuz – wyłaź!
- Chwila, to trochę trwa! - wyszedł pięć minut później w bardzo krótkiej sukience, której nie zapiął na plecach, we włosach miał kokardę, bardzo różowe policzki, umazane oczy, chyba tuszem do rzęs oraz błyszczyk na ustach... i zębach – i jak? - zapytał, chwile siedzieliśmy w ciszy, a potem wszyscy ryknęli niepohamowanym śmiechem. Brazylijczyk stał przed nami, jedną ręką oprawiał włosy, drugą trzymał na biodrze – nie wiem, z czego się śmiejecie.
- Nie mogę – westchnął Ramos – chyba się posikam.
- Przestań – odparł Karim – musisz przygotować się na najgorsze.
- Coś sugerujesz? Że co? Że Sophie tak wygląda?
- Jestem pewny, że Sophie nie ma kręconych włosów na nogach – odparł
- co masz do moich włosów? - spytał Marcelo
- nic – odparł
- zaczynamy? - zapytał Iker
- chyba tak – odparł Ramos
- ja mam jedno pytanie – powiedziałem
- nooo?
- Skąd masz tą sukienkę?
- Karim mi dał – wzruszył ramionami
- Benz? - zapytałem
- kupiłem Candy na urodziny, ale była za duża. - wyjaśnił
- albo jej się nie podobała – mruknął Ramos
- przecież ta sukienka jest piękna – oburzył się Iker– tylko na Marcelo źle leży
- możemy zaczynać? - zapytał Pepe
- tak, ale na początek Karim.
- Co ja?
- Pierw ty oświadczysz się Marcelo.
- Ale ja mam narzeczoną... z gładkimi nogami. Nie chcę drugiej z owło...z nie gładkimi.
- Nie o to chodzi. Miałeś pokazać, jak ty się oświadczyłeś.
- Ale tu nie ma kwiatów.
- Ja mogę zagrać kwiaty – krzyknął Brazylijczyk
- nie, ty będziesz grać przyszłą narzeczoną Karima. - odparł Pepe – my zagramy kwiaty.
- Poważnie? - spytałem
- my byśmy dla ciebie nawet kaktusy zagrali – powiedział Sergio.
- A jakie kwiaty mamy grać?
- Tulipany. - wyjaśnił – a pierścionek?
- A tak.... mam taki do ćwiczeń – wyciągnął plastikowy pierścionek z ogromnym sztucznym kwiatem – można regulować wielkość
- Karim, gdzie go kupiłeś?
- To nie mój – odparł oglądając 'błyskotkę'
- możemy zacząć? - spytał Marcelo
- to ty Marcelo, stój tu i gap się na tulipany. Ja będę udawał, że schodzę po schodach.
- Jestem tulipanem....jestem tulipanem....jestem tulipanem...jestem tulipanem...jest – rozłożył ręce i powtarzał na głos
- Ramos, co robisz?
- Jestem tulipanem – powtórzył
- przeszkadzasz.
- Ale jak mam wczuć się w rolę?
- Możemy kontynuować? - zapytałem
- tak – odparli
- jestem tulipanem...jestem tulipanem...jestem tuli...
- RAMOS!
- Przecież mówiłem szeptem!Kilka dni później, Lulu
- cześć tato – uśmiechnęłam się na widok taty.
- Cześć – odparł sucho – wsiadaj – nie odzywał się przez całą drogę
- jesteś zły, że wróciłam trzy dni później? - zapytała wchodząc do domu
- nie.
- To o co chodzi?
- O to – położył zeszyt na stół
- to moje – syknęłam przez zęby
- wiem, nie podoba mi się to.
- Nie powinieneś tego czytać.
- Oczywiście – zadrwił – co ty sobie wyobrażasz? Masz zakaz – syknął
- co? na tydzień zabierzesz mi komputer, a może telefon?
- Masz zakaz spotykania się z tym piłkarzem.
- Ten piłkarz ma imię.
- Nie interesuje mnie to. Masz zakaz.
- O co ci chodzi?
- Liściki, wyznania miłości...co ci dał?
- Nie twoja sprawa.
- Właśnie, że moja, jesteś moją córką! - krzyknął – mieszkasz tu i masz się dostosować!
- Mogę się wyprowadzić.
- Po moim trupie. Myślisz, że zamieszkasz z nim i będzie kolorowo?
- Nie powinno cię to interesować.
- To nie jest miłość!
- Co ty wiesz o miłości?! - krzyknęłam i wbiegłam po schodach do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na łóżku, zaczęłam płakać. Wyszukałam w szufladzie paczkę papierosów i zapałki, wyszłam przez okno i usiadłam na dachu. Kiedy zaciągnęłam się za pierwszym razem zakręciło mi się w głowie. Zlekceważyłam to i ponownie wciągnęłam dym do płuc. Zauważyłam jak wsiada do samochodu i odjeżdża. Wyjęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer Cristiano, po kilku sygnałach odebrał.
- Cześć kochanie – gdy usłyszałam jego głos rozpłakałam się – co się dzieje?
- Nic – szepnęłam
- płaczesz?
- Wydaje ci się
- powiedz co się dzieje.
- Kochasz mnie?
- Oczywiście, że cię kocham, dlaczego pytasz?
- Ja ciebie też – odparłam i rozłączyłam się. Dzwonił kilkakrotnie, lecz nie odebrałam. Skończyłam palić kolejnego papierosa. Wróciłam do pokoju, wzięłam prysznic, przebrałam się i wyszłam. Szłam środkiem drogi nie zwracając uwagi na nic.
- Lulu! Oszalałaś?! - spojrzałam przed siebie zauważyłam Garetha wysiadającego z samochodu – co się dzieje? - zapytał
- mam dość – wyszeptałam przez łzy
- wsiadaj – powiedział
- a ty...co tu robisz?
- Zajmuję się psami, bo reszta jest na zgrupowaniach, Cristiano mnie prosił, a teraz dzwonił, bo nie odbierałaś.
- I już nie odbiorę
- martwi się o ciebie.
- Już nie wiem, co mam robić – szepnęłam
- to co uważasz za słuszne.
- Łatwo ci mówić.
- Co się stało? - spytał gdy byliśmy już w salonie Ronaldowej posiadłości
- zrobisz nam herbatę, a ja pójdę zmyć resztkę makijażu, bo pewnie wyglądam jak borsuk.
- Dobrze – uśmiechnął się. Wyjęłam z szafki kubki i herbatę i weszłam na górę. W łazience zmyłam makijaż. Wyjęłam telefon, nie mogłam go włączyć, pewnie się rozładował. Podeszłam do szafki nocnej, od strony łóżka po której śpię gdy zostaję u Cristiano. Nie znalazłam w niej ładowarki, a byłam pewna, że tu zapasową ostatnio chował. Obeszłam łóżko, otworzyłam pierwszą szufladę, pusta. W drugiej znalazłam to co chciałam, gdy wyciągałam kabel wyciągnęłam coś jeszcze. Na podłogę wypadło ciemne pudełko. Wzięłam je do ręki i uważnie się mu przyjrzałam. Wyglądało identycznie jak to, w którym była bransoletka. Niepewnie otworzyłam je. W środku znajdował się pierścionek. Przyglądałam się mu z niedowierzaniem. Biały diament otoczony mniejszymi różowymi.
- Cholera – szepnęłam. Chce mi się oświadczyć. Cristiano chce mi się oświadczyć. Pośpiesznie zamknęłam pudełko i włożyłam do szafki. Wstałam, zabrałam ładowarkę i zeszłam na dół. W kuchni zastałam Walijczyka, który wlewał psom wodę.
- Co się stało? Jesteś strasznie blada...siadaj, pomogę ci
- dam sobie radę – szepnęłam – możesz podłączyć?
- Pewnie – odparł
- cześć psiaki – powiedziałam, odwróciły się i radośnie zaszczekały. Pogłaskałam je i położyłam głowę na blacie.
- Lulu...
- jest okey, jestem w lekkim szoku, ale jest okey.
- Co się dzieje.
- Nie mam gdzie mieszkać.
- Jak to? - zdziwił się
- normalnie – wzruszyłam ramionami – nie chcę wrócić do rodziców, a o Cristiano nie chcę na ten moment myśleć.
- Jeśli chcesz...możesz zająć pokój gościnny...u mnie.
- Dzięki, ale co na to twoja dziewczyna?
- Nie mam dziewczyny – odparł – nie naciskam na ciebie.
- Z chęcią, ale pod jednym warunkiem.
- Nie martw się, nie zostawiam rzeczy gdzie popadnie.
- Nie o to chodzi.
- W takim razie, o co? - zapytał
- nie mów Cristiano.
- Co?
- po prostu mu nie mów. Jak będę gotowa, sama z nim porozmawiam.
- No dobrze – westchnął.
Coś udało mi się naskrobać, krótkie i słabe, wybaczcie że nic nie dodawałam. W czasie sesji nie miałam czasu.
Może teraz wszystko u Was nadrobię.
Do napisania :)